Publikacje książkowe


Czas niesprawiedliwych. Zapisane w pamięci
Wydawnictwo "Prószyński Media" 2022
…
Pierwszego dnia wojny Irena Zatorska rozpoczęła służbę w niewielkim punkcie sanitarnym na Powązkach, ale ze względu na duże potrzeby kadrowe służby zdrowia, wkrótce zatrudniono ją w największym na Żoliborzu punkcie pomocy medycznej. Zorganizowany przez wojskową służbę medyczną szpital polowy znajdował się w gmachu szkoły powszechnej, do której kiedyś uczęszczał jej brat Antek Zatorski.
Pod drzwi budynku przy Krasińskiego 10, dniami i nocami bez ustanku dowożono rannych z Warszawy i jej okolic na opatrunki i podstawowe zabiegi zabezpieczające, a nawet niewielkie operacje.
Personelowi wciąż przybywało pracy i wkrótce z trzystu- pięciuset zabiegów dziennie ich liczba zwiększyła się do tysiąca dwustu.
Większość łóżek we wszystkich warszawskich szpitalach zajęta była przez rannych w walkach żołnierzy, ale z dnia na dzień przybywało cywilów.
Stale rosła nie tylko liczba ofiar regularnych działań wojennych, ale też rannych w wypadkach w zbombardowanych dzielnicach. W tej sytuacji każda pomoc, nawet słabiej wykwalifikowanej kadry, była niezbędna, toteż druhny z Żoliborza nie narzekały na brak zatrudnienia przy rannych. Dziewczęta po harcerskich kursach sanitarnych początkowo pełniły funkcje pomocnicze, ale nowe okoliczności zmusiły je do pogłębienia umiejętności w praktyce.
Irena Zatorska dzięki wczesnemu zaangażowaniu się w działania Pogotowia Wojennego Harcerek, była dobrze przygotowana do pracy sanitariuszki, toteż bardzo szybko zdobyła uznanie lekarzy i pielęgniarek dużej placówki medycznej.
Uczyła się szybko i prędko oswoiła z nowymi okolicznościami. Wkrótce więc z zadowoleniem stwierdziła, że początkowy lęk przed popełnieniem błędu lub zadaniem choremu niepotrzebnego cierpienia minął, a przynoszenie ulgi rannym sprawiało dziewczynie prawdziwą przyjemność.
- Chyba powinnaś zostać lekarką- zauważyła kiedyś jedna z sióstr, pracujących z Ireną na zmianie.
Dziewczyna uśmiechnęła się do starszej o kilkanaście lat kobiety i energicznie pokiwała głową.
- Dotąd myślałam o studiach nauczycielskich, ale chyba rzeczywiście zmienię zdanie, bo widzę, że to mi wychodzi.
Ze wszystkich dziewcząt zatrudnionych do pomocy w punkcie opatrunkowym młoda Zatorska radziła sobie najlepiej, toteż wkrótce pracujący z nią lekarze, oraz dyplomowane pielęgniarki nabrali zaufania i powierzali młodziutkiej sanitariuszce coraz poważniejsze zadania.
Z wrodzoną delikatnością i serdecznością Irena nie raz pomogła medykom uspokoić przerażonego pacjenta, a jej uroda i młody wiek, w większości wypadków też nie pozostawały bez znaczenia.
Niejeden żołnierz lub pokiereszowany cywil z uśmiechem znosił ból, kiedy ranę czyściła drobna, ciemnowłosa, błękitnooka siostrzyczka. Ściągnięty paskiem w talii biały fartuch i przepaska na głowie zamiast ukrywać podkreślały tylko ciekawą urodę sanitariuszki.
Szesnastego września po całonocnym dyżurze Irena wybierała się do domu, żeby po wielu godzinach pracy porządnie się umyć i przespać choćby kilka godzin, bo następną zmianę, rozpoczynała już o piętnastej.
Zdejmując z siebie brudny fartuch marzyła jedynie o tym, by jak najprędzej minąć plac Wilsona i znaleźć się w mieszkaniu. Chciała tam być, nie tylko po to by odpocząć, ale też żeby sprawdzić, czy ojciec bezpiecznie wrócił do domu.
Poprzedniego dnia Henryk Zatorski w towarzystwie jednego z kierowców ze swojej firmy wyruszył w stronę Palmir po broń. Dwie ciężarówki zmierzały do miejsca skąd miały przewieźć do Warszawy karabiny i amunicję ze składów wojskowych usytuowanych w pobliżu tej miejscowości.
Większość ładunków z magazynów wojskowych pakowano do wagonów, które wjeżdżały do miasta od strony ulicy Marymonckiej, by dalej Włościańską i Burakowską dojechać, aż do Dworca Gdańskiego. Zdarzały się jednak również transporty ciężarówkami, a ponieważ, Henryk Zatorski postawił swoje samochody do dyspozycji północnej komendy obrony stolicy, tamtego dnia dostał takie zadanie.
Dwa dni temu Irena słyszała jak rodzice w kuchni mówili o planach ojca, ale nie miała w wówczas siły włączyć się do rozmowy, bo po ciężkim dyżurze przy rannych marzyła jedynie o tym, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Teraz jednak była na siebie zła, że nie dopytała o nic więcej
Kiedy poprzedniego dnia, po kilku godzinach niespokojnego snu wychodziła z domu na nocny dyżur, mamy już nie było, bo zaniepokojona długotrwałą nieobecnością męża udała się do firmy.
Według obliczeń Ludwiki , Henryk powinien wrócić najdalej popołudniu, ale nie wrócił.
Zarówno więc matka jak i córka czuły silny lęk przed tym, co przyniosą najbliższe godziny.
Irena dokładnie umyła ręce i zdjąwszy z głowy przepaskę przygładziła włosy, ale kiedy sięgała po mały chlebak, z którym zwykle chodziła po ulicy, od strony głównego korytarza dobiegł ją hałas.
Dziewczyna czuła się bardzo zmęczona toteż na wszelki wypadek postanowiła nie iść do głównego wyjścia, tylko opuścić budynek bocznymi drzwiami, jednak gdy znalazła się na korytarzu i skierowała do wyjścia prowadzącego na podwórze, hałas od frontu nasilił się i Irena usłyszała podniesione głosy. Zwolniła kroku nasłuchując, ale niepokojące odgłosy nie cichły, wręcz przeciwnie, nasilały się i rozszerzały po piętrach. Po chwili obok niej przebiegli dwaj sanitariusze z noszami.
- Co się stało? – zapytała jednego z chłopaków, który nie zwalniając kroku rzucił przez ramię.
- Bombardowanie na drodze od strony Wisły. Jest wielu rannych…
Irena cofnęła się za róg ściany, skąd wciąż jeszcze mogła niepostrzeżenie wymknąć się na zewnątrz. Zmęczenie całonocną bieganiną i posługą przy chorych, oraz niepokój o ojca dawały jej się we znaki i teraz biła się z myślami co robić.
Wahanie trwało jednak bardzo krótko. W chwilę później dziewczyna cofnęła się do korytarza i wolnym krokiem ruszyła w stronę, z której dobiegał hałas. U wylotu korytarza naprzeciw niej pojawili się ci sami co wcześniej sanitariusze uginający się pod ciężarem noszy, na których spoczywał mężczyzna.
- Proszę się przesunąć siostro - zawołał pierwszy z nich- Niech siostra prędko biegnie po doktora… Musimy przenieść rannego na salę zanim się całkiem wykrwawi.
Sanitariusze z noszami minęli Irenę. Nie widziała twarzy rannego , ale gdy mężczyźni ciężko dysząc przebiegali obok niej, uwagę dziewczyny przykuł wystający spod zakrwawionego koca skórzany, brązowy but z wysoką cholewką całkiem nieodpowiedni na tę porę roku.
Znała ten fason butów. Kiedy wybuchła wojna ojciec wyciągnął z szafy swoje ukochane, wysokie trzewiki, które zwykle zakładał jesienią i nosił aż do mrozów. Henryk bardzo lubił te buty i twierdził, że są nadzwyczaj wygodne.
Gorący wrzesień 1939 nie był odpowiedni dla noszenia ciężkiego obuwia i Ludwika nie raz zwracała uwagę mężowi, że na tak wysokie temperatury jego ulubione trzewiki są zbyt ciepłe. Mąż jednak zbywał te uwagi jedynie machnięciem ręki.
Zatorski przekonany był o tym, co często powtarzał, że w trudnym czasie najważniejsze są wygodne buty. Dlatego pastował codziennie swoje trzewiki przygotowując je na następny dzień.
Irena spojrzała z niedowierzaniem na znajomy but na nodze rannego mężczyzny i natychmiast ruszyła za sanitariuszami. Biegła obok noszy nie mogąc oderwać oczu od brązowego trzewika, który był tylko jeden.
Pospiesznie zrobiony przez przypadkowych sanitariuszy opatrunek kikuta drugiej nogi jej ojca, był dowodem na to, że drugi but już mu nie będzie potrzebny.
…